czwartek, 23 maja 2013

dzień

Bywa tak, że zapytana przez męża, jak minął mi dzień, ja, gaduła, nie mam o czym mówić. Zdawkowe "w porządku było, nic owego, jakoś przeleciało" opisuje dokumentnie kilkanaście godzin życia. Zdarzają się jednak dni wypełnione treścią do granic, taką treścią prawdziwą, żywą, mięsistą, trudną do ogarnięcia i przetrawienia.
Wczoraj miałam taki dzień. Dzień, którego nie można opowiedzieć bez wnikania w szczegóły, bez uciekania w boczne ścieżki, bez aluzji, zboczeń z tematu, śmiechu i łez, czasem jednocześnie, dzień który się pamięta.
Wczoraj poznałam Człowieka, wczoraj spotkałam Zorkę, rozmawiałam z Joanną Krzyżanek, słuchałam, patrzyłam, chłonęłam i rozmawiałam. Przemek Kowalik wzruszył mnie i mocno postawił do pionu, z Człowieka zaczerpnęłam energii na długo, jestem egoistycznym wampirem emocjonalnym z tego wynika.
A później jedna notka u koleżanki, przecież się nigdy nie spotkałyśmy, przecież znamy się z kilkudziesięciu kliknięć, a ona pozwoliła mi przeczytać, z czym się zmaga i czytałam i ocierałam łzy ukradkiem i myślałam sobie, że tak się nie dzieje przecież, żeby parami, ale później znów - weź się w garść, może jakoś możesz pomóc, działaj, zamiast szlochać, zrób coś.
A wieczorem wiadomość, że bliska mi osoba spotkała się z inną mi bliską, że było miło, że z dwóch samotności może zrodzić się przyjaźń.
Świat jest wielobarwny, jak się już ogarnie swoje strachy i oswoi niejasności. To był treściwy dzień.

wtorek, 21 maja 2013

souvenirs

Mimo, że opalenizna zeszła wraz z naskórkiem, w głowie ciągle noszę te obrazy, to one pomagają mi się turlać do mety, która, choć nieodległa, jawi mi się wciąż mgliście, a obowiązków przybywa w tempie geometrycznym (czy też arytmetycznym zawsze mi się myli, chodzi mi o ten szybszy!), lista zebrań, spotkań, domówień i papierów pęcznieje.
Mam ostatnio baby boom wśród znajomych, a moja chęć dołączenia do nich jest odwrotnie proporcjonalna do prób temu poświęconych, ale już dość, Małgorzato, opamiętaj się, nie jesteś tu sama.














sobota, 11 maja 2013

szczęście

Słońce Toskanii opaliło nasze wymarznięte ciała do utraty pierwszej warstwy naskórka. Wina toskańskie  studziły nerwy, gdy mąż rozkwasił łękotkę i odmówił prowadzenia samochodu przez kilka dni. Oliwki, pomidory, mozarella i parmezan dostarczały rozkoszy podniebieniom, a towarzystwo zapewniło doskonałą zabawę tak w nocy jak i w dzień (dwa CB radia i zwojujemy świat! X factor może być nasz!).
Dzieci odmówiły powrotu, my trochę też, ale chyba jednak mamy w planach kolejny wyjazd, który nas trzyma w pionie.
Zofija w sobotę zażyła ostatnią porcję antybiotyku i tego dnia skąpała się w lodowatym morzu, dopełniając kąpielą w jeszcze bardziej rześkim basenie, i (prócz chrypy) jest okazem zdrowia, sama nie wiem, zbawienny wpływ pinii?
Przeczytałam trzy książki w ciągu tygodnia, to świadczy o jakości wypoczynku, prawda?
To były wakacje doskonałe.
Do lipca rzut beretem, doświadczam tego roku szkolnego szczególnie świadomie, jako matka dwojga uczniów, widzę zmęczenie i brak cierpliwości, widzę niechęć do biurka i krzesła, podręczników, lektur, nut i solmizacji, tego nie da się przegapić, szkoła męczy dzieci mimo, że uczy coraz słabiej, gorzka to refleksja z ust nauczycielki. Jak żyć, droga Gosiu, jak żyć?